Ślub w Jurcie

//

KINGA + KAROL

 

Lubicie ten moment w roku, kiedy wszystko budzi się do życia? Gdy piękne światło nieśmiało budzące nas każdego poranka, coraz śmielej towarzyszy nam już do końca dnia? A otaczająca zieleń swoją świeżością zachęca nas do spędzania kolejnych dni, a później i wieczorów w gronie swoich znajomych na zewnątrz? Ja też. Chociaż dla mnie oznacza to początek sezonu i koniec wolnych weekendów. 😉 Ale nie o mnie dzisiaj, a o wspaniałych Kindze i Karolu, którzy na swoją ceremonię wybrali rześkie, czerwcowe popołudnie, otwierającym tym samym nie tylko swój piękny rozdział w życiu, ale i ( jeszcze chwila dla mnie) mój nowy sezon ślubny. I ogromnie się cieszę, że rozpoczęliśmy to wszystko wspólnie w Ślub w Jurcie.

Wielka miłość na małej przestrzeni 

Spotkaliśmy się na krakowskim Salwatorze, gdzie Kinga i Karol mieszkają na co dzień. Nie zawsze zdarza się mi możliwość odwiedzenia pary w ich prywatnej przestrzeni. A szkoda, bo to fantastyczny sposób na to jeszcze lepsze poznanie siebie nawzajem, ale i podpatrzenie i zrozumienie estetyki, którą moi klienci kierują i otaczają się w życiu. W ich mieszkaniu od razu zwróciłem uwagę na obrazy, których autorką – jak się okazało – jest Kinga. Karol z kolei skupia się na sporcie, trenując sztuki walki. Artystka i sportowiec. Pomyślicie teraz pewnie, że dwa zupełnie inne światy. Nic bardziej mylnego! Są oni dwoma, jakże cudownie, uzupełniającymi się światami!

Tworząc reportaż, szukając nowych kadrów, obserwując ich przygotowujących się do jednego z ważniejszych dni w swoim życiu, niesamowicie ujęła mnie to troska, jaką wzajemnie się obdarzali w małych gestach, ruchach, odnoszeniu się do siebie wzajemnie. Drugą rzeczą była ich skromność. To był ich dzień, to oni byli w centrum całego zamieszania, a ani przez chwilę nie przestali myśleć o wszystkich dookoła, wykazując się ogromną klasą, wyrozumiałością i ciepłem. Wystarczyła im dosłownie chwila, by przygotować się i wyruszyć w stronę kościoła, gdzie czekali na nich zaproszeni goście.

Kameralna uroczystość

Malutki kościół, a w nim same najbliższe osoby. Wiele osób często ulega namowom rodzin, organizuje ogromne wesela, zapraszając na nie ludzi, których często nie widzieli przez całe swoje życie, bo tak wypada. Cieszę się, że pandemia zmieniła trochę to podejście. Początkowe ograniczenia, jakie zostały wówczas narzucone z czasem stały się dla osób dobrym rozwiązaniem, aby zacząć organizować swój ślub na własnych zasadach. Wyjściem do tego, aby spędzać ten wyjątkowy dzień w gronie swoich najbliższych, w towarzystwie których czują się najlepiej. Kameralne uroczystości, organizowane na własnych zasadach są naprawdę piękne. Uwielbiam być świadkiem tych intymnych momentów, nie tracić ich z oczu ani na chwilę. I tak właśnie było tutaj. Tradycyjna uroczystość, wzruszenia, widoczne na twarzach zgromadzonych szczęście, które wypełniało całą przestrzeń tego miejsca. Tej radości nie popsuł nawet deszcz, który spadł od razu po wyjściu z kościoła. I nie miał też na to szansy, gdyż Kinga była na to przygotowana, rozdając specjalne parasolki, które pozwoliły na uchwycenie tego wyjątkowego momentu. 

Po uroczystości ślubnej, wszyscy zgromadzeni goście wyruszyli w stronę Jurty, gdzie w Dworu Feillów, w dwóch dużych jurtach na świeżym powietrzu, odbywało się wesele. Samo miejsce Ślub w Jurcie należy do Gabrysi z Be My Wife, która oprócz udostępniania tego wyjątkowego miejsca, pomaga również w zaplanowaniu i organizacji całego przyjęcia. Aranżacją całej przestrzeni zajęła się Manufaktura Staroci, a za piękną oprawę kwiatową odpowiadała Zosia z Petite Fleur. Jest czasem tak, że charakter pary młodej i charakter miejsca idealnie ze sobą współgrają.  I tak było w tym wypadku, dlatego nie mogliśmy odmówić sobie krótkiej sesji zdjęciowej chwilę po przepysznym obiedzie. Ale nie był to koniec atrakcji! Podczas zabawy, znajomi pary młodej postanowili urządzić dla zgromadzonych kameralny koncert. Od serca do serca. I jeszcze coś! Pamiętacie, jak na początku wspominałem Wam o tych wiosenno-letnich chwilach, które zachęcają nas do wyjścia na zewnątrz? Otóż stało się coś magicznego podczas tego wesela. W zasadzie tych magicznych momentów było więcej, ale jeden z nich na długo zostanie w mojej pamięci: taniec na zewnątrz podczas spadającego z niego lekkiego, letniego deszczyku. Całość wyglądała jak kadr z jednego z włoskich, kojących serce filmów, których nie możemy przestać oglądać. Ten obraz zostanie ze mną na długo. Jak zresztą i cały ten piękny, przepełniony miłością, kameralny wieczór.

Zobacz moje poprzednie realizacje jak ta z Villa Love albo ze ślubu we Florencji

Ślub w Jurcie

Ślub w Jurcie Ślub w Jurcie